Ksenofobia to temat ostatnio bardzo aktualny. Przypomniało mi to pojęcie „piramidy nienawiści”, opracowanej w latach pięćdziesiątych przez pracującego na Uniwersytecie Harwardzkim Gordona Allporta, który sklasyfikował przejawy niechęci lub strachu, w stosunku do tego, co obce, w kolejności od najmniej niebezpiecznych. Takich jak wynikające z niewiedzy negatywne komentarze lub spowodowane obawą unikanie kogoś, poprzez dyskryminację, ataki fizyczne, na eksterminacji kończąc. W naszej strefie kulturowej, skrajne przypadki ksenofobii zdarzają się niezwykle rzadko, ale większość z nas na pewno spotkała się z pewnymi jej przejawami, niektórzy, być może, zaobserwowali ją nawet u siebie?
Mój mąż od jakiegoś czasu zapuszcza brodę. Nie, nie uroczy, kilkudniowy zarost, który sprawia, że mężczyzna w oczach wielu kobiet wydaje się być bardziej dojrzały i męski, ale prawdziwie długą brodę, jak to popularnie zwą: „na drwala”. Okazuje się, że wyhodowanie i utrzymanie dorodnego i ładnie wyglądającego zarostu, wcale nie jest prostą sprawą. Konieczne jest stosowanie odżywek, olejków, zmiękczaczy, wosku i oczywiście odpowiednie strzyżenie oraz modelowanie. I tu pojawia się trudność, bo tak jak i w przypadku włosów na głowie – nie każdy sam temu podoła. Mój mąż też poległ na tym polu – zamiast wyglądać atrakcyjnie, przypominał coraz bardziej bezdomnego, a w najlepszym wypadku… islamskiego terrorystę. Przekonywanie… Ba! Błagania nawet, na niewiele się zdały – broda musi zostać i już! Jedynym sensowym rozwiązaniem wydawała się wizyta w cieszącym się w Polsce coraz większą popularnością przybytku, zwanym popularnie barberem. Jeden z takich salonów znajdował się przy centrum handlowym, do którego chadzamy czasem w celu zrobienia zakupów różnej maści.
Rozstaliśmy się przed wejściem, a żeby czas mi się za bardzo nie dłużył, poszłam porozglądać się za czymś dla siebie. Jednak tym razem, mimo szczerych chęci, jakoś nie mogłam wykrzesać w sobie entuzjazmu do przymierzania, wybierania, przekopywania się przez tysiące „wyjątkowo atrakcyjnych ofert”. Znudzona, wróciłam przed salon i nieśmiało zerknęłam przez szybę, żeby zorientować się na jakim etapie przebiega strzyżenie. I taki oto widok mnie zastał… Mój mąż na fotelu, przykryty długą peleryną fryzjerską, z uniesioną wysoko głową. Przed nim śniady pan, z bujną brodą, wodzi brzytwą po jego gardle... Autentycznie, moje myśli pobiegły w takim kierunku, który mnie zawstydził. Zawsze wydawało mi się, że jestem osobą tolerancyjną, bez uprzedzeń rasowych, kulturowych czy obyczajowych. A jednak tym razem poczułam lekki dreszczyk niepokoju. Zwłaszcza, że do niedawna śledziłam losy vlogerów, Jolie King i Marka Firkin, uwięzionych obecnie w jednym z najgorszych irańskich więzień, którzy jeszcze jakiś czas temu mówili: „Chcemy przełamywać utarte przekonania o państwach, które mają złą reputację w przekazach medialnych”. Użycie drona bez licencji, nie skończyło się tak, jak by to miało miejsce w wielu innych krajach. Większość z nas spodziewałaby się co najwyżej mandatu i konfiskaty mienia. Wystarczyła nieznajomość zwyczajów, niuansów prawa odmiennych kulturowo krajów, by niewinne hobby, powodowane dobrą wolą i chęcią naprawy świata poprzez obalanie stereotypów, skończyło się tragicznie. Uświadomiłam sobie, że różnice kulturowe, w wielu przypadkach, są po prostu bardzo trudne do przeskoczenia, a ich niezrozumienie lub nieświadomość, nie zwalnia nas w żaden sposób od konsekwencji.
I wcale nie trzeba szukać bardzo daleko – wystarczy zwykła podróż po Europie, żeby przekonać się na własnej skórze, że prawo innych krajów, nawet tych położonych w Unii Europejskiej, może nas bardzo zaskoczyć. Jakiś miesiąc temu wybraliśmy się całą rodzinę na wycieczkę w okolice Triestu. Przez jeden ze znanych serwisów oferujących pośrednictwo, zarezerwowaliśmy niewielki, całkiem przyjemny domek. Gospodarze uroczy, mili i kontaktowi, jak większość Włochów. Od pierwszej chwili poczułam się jak w domu, nawet pies właścicieli od razu nas zaakceptował i już drugiego dnia, po porannym otwarciu drzwi, radośnie wpakował się do łóżka. Mieszkaliśmy w spokojnej dzielnicy domków jednorodzinnych, gdzie nigdy nie działo się nic złego. Nie było nawet potrzeby zamykania furtki prowadzącej do posesję, bo komóż by się chciało burzyć mir domowego ogniska? Okazało się, że nic bardziej mylnego. Trzeciego dnia pobytu, we wczesnych godzinach porannych, obudziło nas pukanie…. Hmm.. Nie, to złe określenie. Obudziło nas walenie do drzwi. Jako, że wszyscy jeszcze smacznie spaliśmy i wszyscy byliśmy jeszcze w częściowym nocnym negliżu, na mojego męża, spadło otworzenie drzwi. Usłyszałam jakiegoś człowieka mówiącego po włosku, a następnie mojego męża tłumaczącego po angielsku, że włoskiego nie zna. Za chwilę wrócił, każąc mi szykować dokumenty do kontroli. Nie do końca obudzona, zaczęłam się panicznie zastanawiać, czy na pewno spakowałam paszport naszego niepełnoletniego syna. W skąpej piżamce, przemaszerowałam przez pokój i wręczyłam dowody tożsamości. Następne żądanie – prawo do użytkowania pomieszczeń… Na szczęście nie wyrzuciłam jeszcze wydruku potwierdzenia rezerwacji, więc przekazałam to, co miałam. Okazało się, że to nie wystarczy. Do pomieszczenia weszło sześciu gwardzistów, rozglądając się po pomieszczeniach niemal tak, jakby mieli do czynienia z przeszukaniem mieszkania dealera narkotykowego. Jeden z nich, zupełnie nieskrępowany, zaczął robić zdjęcia. Łącznie z fotografowaniem naszych osobistych przedmiotów, których siłą rzeczy, z powodu zaskoczenia, nie mieliśmy szansy usunąć. Po pół godziny przyjechał zaalarmowany przez mojego męża właściciel. Po krótkiej wymianie zdań okazało się, że… chyba czegoś nie zgłosił na czas? A odwiedzający nas skoro świt przedstawiciele prawa, to Gwardia Finansowa, która postępowała zgodnie z procedurami obowiązującymi we Włoszech. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, właściciel chyba nie bardzo wiedział jak nas przepraszać, chociaż nie mieliśmy zamiaru robić mu z tego tytułu wyrzutów. Na pierwszy rzut oka widać było, że porządny i uczciwy z niego człowiek, ufający ludziom. Tylko nie wiem dlaczego, od następnego dnia, furtka wejściowa była już zamykana…
Po ochłonięciu i powrocie do domu, stwierdziłam, że wyjazd zaliczam do udanych, bo nie dość, że zwiedziłam ciekawe miejsca, to jeszcze czegoś się nauczyłam. Naszły mnie natomiast przemyślenia – czy ksenofobia, strach przed odmiennością, wynika tylko z niewiedzy, wychowania w odmiennych realiach polityczno-kulturowych lub też strachu przed byciem w jakiś sposób skrzywdzonym, czy może jednak jest naturalną reakcją obronną, gdy te różnice zaczynamy odczuwać na własnej skórze. Kiedy wpływają na naszą wolność wyboru, przekonań, działań. To taka drobna powakacyjna refleksja.
A co do brody – zmieniłam zdanie. Mój dobrze przystrzyżony, osobisty Drwal, przestał straszyć i po strzyżeniu prezentuje się całkiem nieźle J