Crisstimm

 
registro: 14/12/2007
The more I learn about people the more I like my dachshunds
Pontos28mais
Próximo nível: 
Pontos necessários: 172
Último jogo

Ostatnia kępa czyli jesienne porządki w zadumie

     No i nadszedł czas, że nasze pociechy szykują się do szkoły a rodzime południce kończą sezon na żniwiarzy.  Pociechom trzeba zapewne uszykować „wyprawkę”, natomiast południce od lat same dbają o siebie. Demony te ulubiły sobie biały, odświętny strój,   dobrze wyostrzony sierp jako broń, ciepło dnia letniego oraz samotnych i pracowitych rolników (również żonatych). Nie gardziły "od biedy" małymi dziećmi i jeśli napotkały takie bez odpowiedniego dozoru, porywały je i zakopywały żywcem w ziemi. 

     Ponoć taka południca, zwana też rżaną babą, jawić się może oku męskiemu jako całkiem fajna dziewuszka, choć niektórzy bardziej wybredni lub też  podejrzliwi twierdzą, że to tylko pozór i jak się przyjrzeć, okazuje się ona być wyniszczoną, wychudzoną staruchą. Nie wiem, jak objawiłaby się nam – kobietom lecz mniemam, iż raczej w tej drugiej odsłonie, a nawet jeśli w pierwszej, to i tak dobrze wiedziałybyśmy, że coś tu nie gra... No bo, po kiego diabła, wystrojona, blada pannica chadza w samo południe między łanami i to z sierpem zamiast fajnej torebuni? W każdym razie spotkanie takiej istoty w polu, podczas pracy, w środku dnia, grozi w najłagodnieszym przypadku bólem głowy plus dotkliwymi poparzeniami, bywa że i podduszeniami, a w skrajnych przypadkach nawet i śmiercią.

     Napisało mi się kiedyś opowiadanie o spotkaniu Grimbalda Wspaniałego i tajemniczo-groźnej południcy i o nurtujących ją dylematach samotnej panny.

     Mamy jednak czas dożynek i o tym chciałam napisać kilka zdań, bo same południce pomału zaczną szykować się w stan letargu do czasu następnej kanikuły.

     Dożynki swoim rodowodem sięgają czasów pogańskich i wywodzą się ze Święta Plonów.  Żniwa w tradycji słowiańskiej zaczynały się od pracowitych zażynek. Dzięki utrzymanym rytuałom (dostosowanym później do chrześcijaństwa)  możemy stwierdzić, iż do święta tego podchodzono z ogromnym poszanowaniem, wynikającym z kultu dla natury i respektu dla ziemi.  Zaczynano je gdy ziarno było odpowiednio twarde, a słoma miała właściwy odcień barwy złota.  Znak do zażynek dawała przepiórka, bo to właśnie jej śpiew oznaczał, iż przyszła pora na rozpoczęcie prac polowych. Rozpoczynano je w środę lub w sobotę – w pozostałe dni miały przynieść pecha. Czynność koszenia miała znaczenie wręcz rytualne. Przy żniwach pracowano gromadnie, jednocząc wspólnotę. Obowiązywała tam hierarchia - pierwszego kosiarza zwano przewodnikiem, pierwszą kobietę żnącą sierpem postatnicą.  Niegdyś obchodzono małe i duże żniwa. Małe to czas, kiedy zbierano plony ozime i rzepak, za to podczas dużych żniw, czasem nazywanych właściwymi, zbierano pozostałe plony. Ostatnie kłosy albo pozostawiano niezżęte na polu, albo też zżynano uroczyście, obrzędowo, na samo zakończenie żniw. Pasmo takie nazywano ostatnią kępą, przepiórką, perepełką, brodą, kozą, wiązanka, garstką lub pępkiem. Ścinano je uroczyście przez najlepszego kosiarza, po czym wręczane były najlepszym żniwiarkom do uplecenia wieńca. Na Podlasiu pasmo takie oczyszczano z chwastów i kładziono kamień, na którym umieszczano kawałek chleba, szczyptę soli i czasem drobną monetę - był to podarunek dla przepiórek. Również pierwszy zżęty snop zboża miał dla wierzeń Słowian duże znaczenie – wnoszono go do izby i trzymano aż do  Szczodrych Godów (czas około Święta Trzech Króli), ustawiano kłosem do góry, przystrajano,  a następnie wyprawiano przy nim wieczerzę. Tak, można mówić, iż był to pierwowzór dzisiejszej choinki. Ten szczególny snop bywał nazywany diduchem. Był talizmanem i wróżbą, a ziarna z niego wykorzystywano podczas pierwszego siewu w kolejnym roku.  Sam snop uroczyście palono.

     No i w sumie tyle w temacie dożynkowego nawiązania do zwyczajów słowiańskich. Radujmy się ostatnimi, ciepłymi, sierpniowymi dniami i szykujmy na zimniejsze czasy. To oczywiście nie oznacza, że po dożynkach nastaje czas jedynie na leniuchowanie i leżenia do góry brzuchem. To dla uwrażliwionych duchowo w kierunku piśmienniczym czas niezwykły, bowiem od dawien dawna wiadomo, że zbliżająca się jesień budzi z uśpienia poetów, trubadurów,  wieszczy wszelakich, lirycznych wyrobników słowa rymowanego mniej lub bardziej. Zapewne i tu na GD pojawią się i pracowicie dziergając ze słów strofy wprawią nas w kontemplacyjny stan. Ja też przypomnę podszyty jesienną zadumą (no i nutką kpiny) wiersz z pewnego końca lata.

- virgo -

Wieczór. Trawy pewnie już skoszone.

Ich zapach rozsiadł się w kieszeniach pamięci.

Lato w kolorach z obrazu Giotto di Bondone,

A my znów o jeden dzień  mniej święci.

 

Pajączki gotowe do lotu w nieznane,

Z plecakiem nabitymi obietnicą jutra.

W przedziale "Niebieskiego pociągu" Coltrane

Jesienne pobrzmiewa niespieszna (kama)sutra.

 

Na dotyk -  z południa raczej  - czekam Ulissesa

Jak na przymilne wiatru westchnienie

Bursztynów garść w mej dłoni, niczym promesa

I wróżba na tak,

Na może

Na – nie zmienię.

 

Zasypiam z modlitwą o jeszcze jedną frazę,

gdy Persefona wraca do ciemnej dzielnicy.

I marzę, marzę, tak jesiennie  marzę…

O...

... z ciepłą wodą ogromnej miednicy.