"Co napisane perom ne wyrubajesz i toporom".
Nie mogę sobie dokładnie przypomnieć wizerunku matki, jednak to raczej nie jest wina mojego wieku, czy upływu czasu. Mam kilka jej fotografii, nawet takich, na których jest jeszcze młoda i gibka ale i taką, gdzie jako dumna matrona siedzi w otoczeniu dzieci na krześle, a na drugim, trochę jakby z boku ojciec - sam.
Opisać słowami mogę ją nawet dokładnie, jednak gdy skupię się na wspomnieniu o niej, zamknę oczy i próbuję odtworzyć rysy, to przywołanie obrazu twarzy jest niewykonalne. Za to wciąż pamiętam dotyk jej ręki na moim ramieniu. Palce zaciskające się na ciele, sprawiające ból, a zarazem tworzące najsilniejszą nić porozumienia, jaka wytworzyła się kiedykolwiek między nami. Pamiętam ten gest doskonale, równie dobrze jak twarz Jefima Matejuka, który patrząc mi prosto w oczy syczał:
- Nu maleńka, a powiesz to grzecznie wujkowi, gdzież twój tatuś się zawieruszył, hę?
Nawet po ponad siedemdziesięciu latach, wspominając tę chwilę, czuję, jak spowija mnie jego cuchnący oddech, wnika w moje włosy, oczy, usta, a mnie ogarnia wrażenie odrętwienia paraliżującego od palców u stóp po koniuszek języka. To już nie był ten sam jowialny sąsiad, ryczący donośnym głosem sprośne przyśpiewki, gdy wraz z ojcem wracali z karczmy po dobiciu targu o konia. To był najprawdziwszy potwór, który wychylił się w biały dzień z czeluści smolistych nocy dzieciństwa.
Mieszkaliśmy w Równem, na Wołyniu. Matka, Polka była najmłodszym dzieckiem z siedmioosobowej czeredki i jedyną córką swoich rodziców. Pamiętam jak uwielbiała śpiewać przy pracy w gospodarstwie, robiła to zarówno po polsku, jak też ukraińsku. Głos miała jak dzwon, a może dzwoneczek, raz silny i donośny, innym razem chwytający za serce delikatnością i słodyczą. Choć zahukana przez męża i podporządkowana bezwzględnie jego woli, w kwestii przynależności narodowej i kultywowania jej, wykazywała niezwykłą stanowczość. Ojciec mój, Ukrainiec, choć jak na ówczesne czasy światły i wykształcony człowiek, nauczyciel, był tyranem jeśli chodzi o egzekwowanie posłuchu w rodzinie i bezwzględne uznawanie jego autorytetu. Wciąż pamiętam jak przy składaniu życzeń bożonarodzeniowych staliśmy w kolejce by ucałować jego dłoń, albo scenę, gdy mama biega po kuchni z miską gorącej zupy, by ukochany Mikołaj nie poparzył warg.
Byłam drugą córką, po mnie urodziły się jeszcze dwie siostry i brat. Druga. Nie pierwsza, wyczekana i posiadająca w jakimś wycinku czasowym rodziców tylko dla siebie, nie najmłodsza, skupiająca uwagę reszty domowników, no i nie syn, dziedzic i oczko w głowie każdego z nas, tylko ta druga. Nijaka. Zresztą nawet bez liczebnika byłam mdła. Blondyneczka z mysimi ogonkami, szczupłą twarzyczką, delikatną, bladą cerą i wodnisto-niebieskimi oczyma. Przemykałam niezauważona przez większość dzieciństwa i robiłam wszystko, aby tak pozostało też w późniejszym życiu. Odzywałam się rzadko i tylko wtedy, gdy najstarsza z rodzeństwa, Natalia akurat nie miała nic do powiedzenia, a młodsze nie absorbowały uwagi rodziców swoim krzykiem. Nawet wtedy byłam wyszydzana przez resztę rodziny: głupiutka Oksana, znów sama nie wie co chce powiedzieć, gapa, a poszła ty lepiej kurom ziarna podrzucić. Nie płakałam słysząc lekceważące słowa, uważałam, że słusznie mi się należą i są zupełnie normalne. Byłam przecież nikim ważnym, kolejną dziewczynką w rodzinie i to raczej z gatunku tych nieudanych. Nie litowałam się nad sobą, bo nikt tego nas nie uczył. Miałam co jeść, swoje miejsce do spania i całkiem dobre sukienki po starszej siostrze. Obowiązki starałam się wykonywać sumiennie, ale też bez zbytniego zaangażowania.
Jednak znalazłam w miasteczku kogoś, z kim umiałam prawdziwie rozmawiać. Abigail. Już sam dźwięk jej imienia był dla mnie pełen egzotycznego posmaku i obietnic niezwykłości, a ona sama spełnieniem tego wszystkiego.
Miała prześliczne, złociste włosy, mleczną cerę i urodę taką, że dziś niejeden reżyser dałby się pokroić by ją mieć w obsadzie swojego filmu. Córka ciemnolicych i czarnowłosych rodziców, swoim wyglądem zadziwiała nie tylko społeczność żydowską, ale budziła też podziw wśród Ukraińców i Polaków.
Podziw to jednak nie sympatia i choć chłopcy cmokali na jej widok, ich matki spluwały z pogardą, odwracając głowę i mrucząc coś pod nosem.
Pamiętam rozmowę między rodzicami, gdy mama po urodzeniu najmłodszej z moich sióstr nieśmiało zaproponowała:
- Dajmy jej Abigail na imię, może będzie równie ładna.…
Ojciec nie uniósł nawet głosu, tylko stanowczo i zimno uciął temat.
- Nie, nikt w rodzinie nie nosił takich dziwacznych imion i nikt póki żyję nosić nie będzie. Wybrałem już zresztą - Galina.
Matka lekko pochyliła głowę odpowiadając;
- Nuu, też ładnie. Niech będzie Galina.
Abigail, do dzisiaj nie wiem dlaczego, przywoływała mnie, ilekroć widziała, że kręcę się przy obejściu jej rodziców. Starsza była ode mnie o jakieś dziesięć, może dwanaście lat. Wydawała mi się uosobieniem nie tylko piękna, ale i szlachetności, a fakt, że zdawała się czerpać niekłamną przyjemność z mojego towarzystwa czynił ją w oczach moich prawdziwym aniołem. Pamiętam, jak kiedyś stercząc u jej boku, podczas wyrabiania ciasta na chleb, poproszona zostałam przez nią, aby odsunąć jej włosy opadające na oczy, bo sama miała ręce ubrudzone mąką. Gdy delikatnie i z przejęciem spełniłam jej prośbę uśmiechnęła się do mnie.
- Ech Kseniu, mało gadasz i nie odrosłaś jeszcze całkiem od ziemi, ale jesteś dobrem, które zesłał sam Adonai.
Potem ojciec zabronił mi biegać w tamtą część miasteczka, gdzie mieszkali Żydzi. Cierpiałam straszliwie i tęskniłam za Abigail, jednak nie przyszło mi do głowy by złamać ojcowski zakaz. Gdy zaczęły się niespokojne dni i ludzie patrzyli na siebie spode łba, nawet w obrębie własnej nacji, tamta część osady przestała istnieć. Nie pamiętam dokładnej daty, chyba nawet jej nie znam, jednak w końcu dotarł do mnie fakt, iż w domu Abigail i jej sąsiadów nikt już nie mieszka, a jej samej nigdy nie spotkam.
- Nu krasawica, gadaj pókim dobry... - Matejuk patrzył na mnie próbując wzrokiem zmusić mnie do posłuszeństwa, jednak nie mając śmiałości w obecności matki mnie tknąć.
Mama stała wyprostowana i sztywna jak kij i choć wiedziałam, że umiera ze strachu o mnie i o pozostałe dzieci, to jej mina i postawą zdawały się kompletnie onieśmielać sąsiada.
- Mówiła ja ci Jefimie, że dziewczyna nic nie wie jako i my wszyscy. Mikołaj niezwyczajny spowiadania się babie, a co dopiero dzieciom. Ot, poszedł, to i pewnie wróci… albo i nie... A ty mi tu dziecka nie strasz i nie pohukuj na nie. Masz coś do roboty to bierz się, nie masz to napij się gorzałki i legnij, a nam spokój daj, bo jeszcze sama na tym świecie nie jestem.
- Nie szczekaj mi tu polska suko bo i na ciebie i twój pomiot czas się odpowiedni znajdzie. Przyszedł ja jeszcze po sąsiedzkiej znajomości...
- Grozisz mi? - matka uniosła głos i puściła moje ramię unosząc rękę z zaciśniętą pięścią. Twarz jej wykrzywiła się w paskudnej parodii uśmiechu ale oczy zapowiadały, że nie zrobi kroku w tył, jeśli zajdzie potrzeba działania. Matejuk wycofał się, nie czując się zbyt pewnie sam, choć chłop z niego był tęgi i postawny.
- Nu przyjdę tu jeszcze z
towarzyszami moimi, to i poigrać można będzie i popatrzeć jak te twoje polskie
oczy łzy ronią. Grzecznie ja dziś pytał ale w następny czas to mi z tej
grzeczności ubędzie… Do pobaczienia.
- Won!
Matejuk wycofał się. Dopiero, gdy jego oddalająca sylwetka zrobiła się niewyraźna rozpłakałam się. Matka szturchnęła mnie;
- Czego beczysz głupia? Leć lepiej szukać Natalii bo znów się zawieruszyła. A wracajcie mi tu szybko nazad.
Chwyciła wiadro z mlekiem, które stało po wieczornym dojeniu na progu chałupy. Scena z Matejukiem rozegrała się na naszym podwórzu. Młodsze dzieciaki pochowały się w izbie, gdy tylko pojawił się obcy człowiek w obejściu, a starsza siostra swoim zwyczajem już wcześniej zapadła się pod ziemię. Dlatego to mnie wziął na cel Matejuk licząc, że najszybciej zdradzę kryjówkę ojca.
Tato uciekł trzy dni wcześniej. Wyszedł w nocy, gdy spaliśmy, a na pytania do matki gdzie podział się, tamta wzruszyła jedynie ramionami i przykazywała jakąś robotę. Wtedy nikt nam dzieciom nie tłumaczył się z niczego, a nam do głowy nie przyszło by się temu dziwić. Jednak jeść trzeba i matka dokładnie opisując mi i Natalii miejsce w pobliskim lesie, kazała nosić tam co dnia strawę. Jak później się dowiedziałam, a może sama domyśliłam, ojciec ukrył się bo chcieli wcielić go do bojówki ukraińskiej.
Obecność niemiecką czuło się już na karku, choć samych żołnierzy widziałam zaledwie trzykrotnie i to z daleka.
Posłusznie oddalałam się szybkim krokiem, rozmyślając w jakim to miejscu mogła skryć się moja starsza siostra. Zatrzymał mnie głos matki.
- Oksana!
Odwróciłam się.
- Zuch dziewczyna. - Uśmiechnęła się.
To był chyba kluczowy moment w mym życiu, wtedy poczułam się prawdziwie ważna, spełniona i kochana. I jeśli miałabym przypomnieć sobie jej rysy, to właśnie z tamtej chwili, gdy widziałam ją z przekrzywioną chustką na głowie i z podkasaną spódnicą, której nie zdążyła opuścić w chwili przybycia sąsiada, a może nawet nie pomyślała o tym.
Biegłam jak na skrzydłach. Czułam prawdziwe szczęście płynące z pochwały mamy. Wiele lat później, gdy wiedziona wiarą, nadzieją i miłością kroczyłam z ukochanym u boku w drodze do ołtarza, nie czułam takiego uniesienia jak w tamtym momencie.
Uciekliśmy z tamtego miejsca zanim sąsiedzi przyszli ponownie. Tato wrócił następnej nocy i spakowawszy cenniejsze rzeczy, wyruszyliśmy do Polski. Sprzedażą zwierząt i tego, czego wziąć się nie dało zajęła się ciotka Horpyna. Ojciec umiał doskonale po polsku i przyjąwszy nazwisko matki zataił swoje pochodzenie. Nam zakazano wspominać o korzeniach ukraińskich. Tak mocno wpajano nam, abyśmy nigdy nie wracali do tamtych dni i tamtych okolic, że nawet dziś nie umiem zbudować ani jednego poprawnego zdania po ukraińsku.
Mama zmarła gdy miałam dwadzieścia siedem lat. I choć jej obraz zatarł się we mnie wciąż pamiętam jak śpiewała głośno „tam” i cichutko „tu”:
Czom ty ne pryjszow
Jak misiac zijszow,
Ja tebe czekała.
Czy konia ne maw,
Czy steżky na znaw,
Maty ne puskała?.